Rozmowa

Od „Aktywuj się w Triathlonie” do Mistrzostw Świata. I dalej… ku wolności na dwóch kołach

Zaczęło się niewinnie — od kibicowania na mecie ½ Ironmana. Rok później Beata Jarmołowicz sama stanęła na starcie, nie podejrzewając, że triathlon wciągnie ją na dziesięć lat. Ponad 150 startów, 7 tytułów mistrzyni Polski, sloty na mistrzostwa świata i… Piwna Mila. Ale to nie medale okazały się najważniejsze. Gdy wszystko stało się zbyt powtarzalne, postanowiła zejść ze sceny — dosłownie i w przenośni. Tanecznym krokiem. I zostawić po sobie historię, która inspiruje do życia na pełnej petardzie.

Z pozoru zwykła chwila. Sierpień 2014 roku, Gdynia, meta ½ Ironmana. Beata stoi pośród kibiców i patrzy, jak zawodnicy wbiegają na ostatnie metry. Uśmiechnięci, zmęczeni, rozemocjonowani. Jeszcze nie wie, że za rok sama tam stanie. Ale coś się dzieje. Coś, co później nazwie “sportową infekcją”. I nie będzie chciała się z niej wyleczyć przez kolejną dekadę.

Aktywuj się w triathlonie

Kilka miesięcy później postanawia zrobić pierwszy krok. Zgłasza się do projektu „Aktywuj się w Triathlonie” realizowanego przez Gdański Ośrodek Sportu oraz Radio Gdańsk. To nie był program dla zawodowców — to była szansa dla tych, którzy chcieli zacząć, ale nie wiedzieli jak.

Naprawdę dobrze nas przygotowali — wspomina Beata Jarmołowicz. — Debiut i czas 2:42. Pierwsze miejsce w K45 (co prawda jedyna, jak się okazało na mecie), ale też 10. open na 53 kobiety. Na szosie alu bez lemondki. Fajna ekipa ludzi, niezapomniane emocje.

jarmołowicz

To właśnie ten projekt był zapalnikiem, początkiem nowej drogi, która z czasem zmieniła się w jedną z najpiękniejszych przygód jej życia. Potem wszystko potoczyło się szybko. Współpraca z trenerami (m.in. Małgorzatą Szczęsną, Przemkiem Trzaską, Jakubem Czają z CTS), setki godzin treningów i ponad 150 startów na przestrzeni dekady, w tym 44 triathlony. Najczęściej dystans 1/4 i olimpijski — i co niesamowite: 100% stawalności na podium.

Wygrała Piwną Milę open 🙂

Ale Beata nie była „tylko” triathlonistką. Startowała też w biegach przełajowych (City Trail), w półmaratonach, duathlonach, quadrathlonie (triathlon plus kajak — „to była niezła komedia”), gravelowych etapówkach, a nawet w Piwnej Mili (gdzie zdobyła 1. miejsce open!).

– Najwyższe miejsce ever!” — śmieje się. — Wiadomo, trzeba umieć wybierać zawody.

Tytuły i emocje

W ciągu 10 lat zdobyła 7 tytułów mistrzyni Polski, była powołana do kadry narodowej, reprezentowała Polskę za granicą. Zakwalifikowała się na Mistrzostwa Świata w ½ Ironmanie — najpierw w Utah (slot zdobyty w Turcji), potem w Lahti (pandemia wymusiła zmianę lokalizacji).

W pamięć zapadł zwłaszcza pojedynek z Rosjanką.

Dużo lepiej biegała, ale gorzej jeździła, więc emocje były do końca. Krzysiek (mąż – dop. red.) podawał mi na trasie biegowej co do sekundy różnicę w czasie. Smerfy (Team Beaty CTS – dop. red.) kibicowały zdalnie. To był ogień.

Ukończyła też pełen dystans Ironman, zajęła 2. miejsce i… odrzuciła slot na Hawaje.

Nie, dziękuję — powiedziała wtedy z rozbrajającym spokojem. — Do dziś Krzysiek się ze mnie śmieje, że nikt tak nie mówi o Kona.

Ale to właśnie pokazuje, czym dla niej był sport. Nie o prestiż chodziło. Nie o medale. O przeżycia. O ludzi. O siebie.

Triathlon to nie tylko starty. To ludzie.

Jednym z najważniejszych osiągnięć było poznanie tylu świetnych ludzi — twierdzi.

I trudno się z tym nie zgodzić. To z nimi dzieliła radości, porażki, śmiech, kontuzje, nieprzespane noce i niezapomniane wyprawy. To oni stali na trasie, kibicując z pomponami. To oni podawali jej różnicę do rywalki. To oni śmiali się razem z nią, kiedy biegła do mety z piwem w ręku.

Dlaczego kończy?

Powodów jest kilka. Po pierwsze: zmęczenie schematem.

Wpatrywanie się w licznik na zmianę z asfaltem i pilnowanie watów przestało mnie bawić.

Po drugie: zdrowie i ciało. A może bardziej zadbanie o swoje umęczone czasami ciało — jak pisze. Beata nigdy nie startowała tylko po to, by być na podium w kategorii. – Otóż nie jest łatwo. Po pierwsze trzeba stanąć na linii startu. A może tylko dlatego tak mało kobiet w tym wieku startuje, bo już wszystko boli — zauważa z ironią.

Po trzecie: nowe priorytety. Od 30 czerwca Beata została babcią. – Może teraz czas bardziej skupić się na rodzinie. Choć wiadomo, z moim nierozpoznanym ADHD długo na kanapie nie posiedzę

Co dalej?

Triathlon odchodzi, ale pasja zostaje. Beata nadal jeździ na gravelu, planuje wyprawy z sakwami („gapienie się na otoczenie > gapienie się w licznik”), chce wrócić do nurkowania („mam nawet advance’a”) i wreszcie nauczyć się porządnie windsurfingu.

Od lat dochodzę do etapu, że już coś zaczyna mi wychodzić, a po roku od nowa. Trenera miałam tylko przez godzinę — mówi z uśmiechem.

Zostają też narty.

Zwłaszcza, że Krzysiek porzucił na starość deskę i się uczy na nartach. Jest się nad kim pastwić – żartuje.

Beato, dziękujemy. Za odwagę, za poczucie humoru, za pasję, za dystans — ten sportowy i ten życiowy.
Za przypomnienie, że sport to nie tylko czasy i waty. To opowieść o życiu, które warto przeżywać mocno. Na mecie. Na rowerze. Na śniegu. A czasem — po prostu z wnuczką na placu zabawa, bo pewnie obie nie usiedzą na miejscu 🙂 

Opracował: Remigiusz Kamiński  

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz również
Close
Back to top button
X