Szymon Makuch: ultramaratończyk, który biegiem niesie pomoc

Bieganie zaczęło się dla niego od zwykłych treningów z klasycznym zegarkiem na ręku. Dziś Szymon Makuch łączy ekstremalne wyzwania sportowe z akcjami charytatywnymi, dzięki którym udało się zebrać już ponad 300 tysięcy złotych. O swojej drodze od pierwszych kilometrów po Himalaje, Islandię i Pakistan, a także o fundacji, którą zakłada, by pomagać – opowiada w rozmowie z Sportową Podróżą.
Jesteś ultramaratończykiem oraz przewodnikiem wysokogórskim. Zacznijmy jednak od początku. Jak zaczęła się Twoja historia z bieganiem?
Jestem liderem wysokogórskim pracującym z certyfikowanymi przewodnikami w przeróżnych częściach świata, od Nepalu przez Bhutan i Tanzanię. Prowadzę trekkingi po Himalajach oraz współprowadzę wyprawy na Kilimandżaro w Tanzanii. Ponadto oprowadzam wycieczki po Islandii, Grenlandii, Norwegii oraz Wyspach Owczych. Natomiast zaczynając od początku, moja historia z bieganiem zaczęła się dość klasycznie. Kupiłem buty i zacząłem regularnie biegać. Początkowo były to krótkie dystanse np. 5 i 10 km, ale z czasem pojawiła się chęć na pokonywanie większej liczby kilometrów albo na polepszanie wyników na krótszych dystansach. Pamiętam, że na samym początku nie miałem zegarka biegowego, tylko klasyczny ze wskazówkami, na który spoglądałem z uwagą podczas treningów, by w domu być o godzinie 16 każdego dnia na obiad.
Zanim zacząłeś łączyć ekstremalne wyzwania sportowe z akcjami charytatywnymi, jak wyglądała Twoja ówczesna rzeczywistość, w której nie brakowało problemów?
Bieganie od początku było i nadal jest moją wielką pasją, która sprawiała mi wielką przyjemność. Owszem odrywała mnie czasem od przytłaczającej rzeczywistości, ale przede wszystkim nauczyła bycia konsekwentnym, cierpliwym i dokładnym. Życie młodego człowieka jest naszpikowane przeróżnymi wyzwaniami. Dlatego cieszę się, że to właśnie sport pomagał mi przez nie przejść.
-
Zajrzyj do: Medalowy hattrick
Po wielu latach udało Ci się zmierzyć z ciężarem, jakim była relacja z ojcem. Co było najbardziej wymagające w tym kroku?
Najbardziej wymagające było to, aby ugasić w sobie emocjonalne brzemię z tym związane. Kotłowało się we mnie dużo emocji, które wraz z upływem czasu pozwoliło ukształtować relacje, w której nazywam ojca – tatą i myślę, że to jest piękne. Dorastanie, w którym brakowało rozmowy i jego bliskości, na pewno miało na mnie duży wpływ i na to, jak postrzegałem rzeczywistość w tamtym czasie. Myślę, że znaczący upływ czasu oraz początek mojej dojrzałości emocjonalnej pozwoliła na odpuszczenie czy wybaczenie. Często podczas trudnych odcinków biegowych powtarzam sobie jak mantrę słowa: „krok za krokiem”. O ile krok za krokiem można pokonać niemal każdy dystans podczas biegu, to także życiowe przeszkody. Nie ważny jest cel, istotne jest to, jak pokonujemy daną drogę.
Jak uporanie się z przeszłością wpłynęło na Twoją mentalność?
Pomogło mi przejść przez wiele wyzwań, ale także miało znaczący wpływ w trakcie ekstremalnych projektów, które zacząłem wymyślać. One nie były jedynie sprawdzianem fizycznej siły, ale przede wszystkim psychiki.
W pewnym momencie przeskoczyłeś z krótkich dystansów na dłuższe m.in., maratony. Co wpłynęło na taką decyzję?
Biegacze nie lubią nudy. Myślę, że pojawił się głód kilometrów i naturalna droga, żeby sprawdzić się na dłuższych i bardziej wymagających dystansach.
Jak wspominasz pierwsze wyzwanie ekstremalne?
To była najlepsza i najbardziej szalona rzecz, której się podjąłem. Będąc zimą na przystanku tramwajowym w Krakowie pomyślałem, że może by tak przebiec Islandię z północy na południe z plecakiem, w którym mieścił się namiot, śpiwór, jedzenie oraz ubrania – łącznie w sumie ok. 12 kg. W lipcu tego samego roku stanąłem na Rifstangi, czyli najbardziej wysuniętym na północ półwyspie Islandii i po 11 dniach, 620 km, 14 maratonach dobiegłem do Dyrholey, czyli najbardziej wysuniętego na południe półwyspu. Przy realizacji tego projektu rzuciłem (albo zostałem wyrzucony) z pracy w korporacji. Zebrałem pieniądze na realizację biegu od sponsorów. Od tego czasu żyję bieganiem. Bieg w Islandii był piękna i trudną przygodą , która zapoczątkowała u mnie chęć robienia czegoś dla innych.
-
Czytaj też: Rusza rejestracja na Challenge Gdańsk 2026!
W którym momencie sportowej przygody postanowiłeś łączyć sportowe poczynania z akcjami charytatywnymi?
Będąc na przystanku, myśl o bieganiu dla kogoś, przyszła naturalnie. Motywacją nie był konkretny rekord czy czas do złamania, a właśnie chęć robienia dobra poprzez sport. W trakcie biegu przez Islandię (2019) zbierałem pieniądze dla Kacpra, chłopca chorego na zanik mięśni. W kolejnych latach zrealizowałem biegi przez Polskę, północny Pakistan i w tym roku przez Szkocję. Moje projekty pomogły zebrać ponad 300 tysięcy złotych na cele charytatywne.
Czy to właśnie akcje charytatywne pomagające m.in. dzieciom cierpiącym na nowotwory i inne poważne choroby są dla Ciebie największą motywacją w podejmowaniu kolejnych sportowych wyzwań?
Na pewno mają duże znaczenie, ale jestem sportowcem i moje ego również musi zostać zaspokojone. To znaczy, że staram się wybierać takie trasy, które są kompletnie dziewicze albo przynajmniej bardzo trudne. Realizuję plany treningowe, często wplatając trening podczas trekkingów w Himalajach czy w Afryce. Motywuje mnie to, że wciąż sprawia mi to frajdę i jestem w stanie zainspirować kogoś do ruchu. Lubię również spotkania z ludźmi podczas prelekcji czy pokazów mojego filmu “Karakorun”. To momenty, kiedy opowiadam o przygodach i odpowiedzieć na wszystkie pytania na żywo, przybić piątki i wymienić się doświadczeniami z innymi ludźmi.
Każde wyzwanie jest inne, ale które z dotychczasowych uważałbyś za najbardziej wymagające pod względem psychicznym i fizycznym?
Pakistan był do tej pory najbardziej wymagający fizycznie i psychicznie. Mimo, że był to bieg z supportem, to warunki wysokogórskie, bieg powyżej 4000 m czy upały poniżej 2000 m sprawiały, że fizycznie oraz psychicznie to była niezwykła i trudna walka z samym sobą. Jednocześnie Pakistan dostarczył przepięknych widoków w postaci wyłaniających się co jakiś czas 7 i 8 tysięczników i otwartych czy uprzejmych ludzi. Na początku biegłem tam między 30 a 40 km, by później rozkręcić się do dystansów 50-55 km dziennie. Kolejnym wyzwaniem była obecność ekipy w postaci dwóch pakistańskich przewodników oraz Adriana Dmocha – reżysera filmu “Karakorun’” W przy tak dużym zmęczeniu czasem dochodziło do spięć. Chociaż szybko udawało się je pokonać.
Jakie masz obecnie plany względem najbliższych ekstremalnych wyzwań?
Kiedy odpowiadam na to pytanie, znajduję się na wysokości ponad 4 tysięcy metrów w dolinie Khumbu w Nepalu, gdzie współprowadzę grupę, której celem jest m.in zdobycie 6-tysięcznika Island Peak. Wczoraj udało mi się zrobić ośmiokilometrowy bieg na wysokości 4 tysięcy i było super! Jeśli chodzi o mój następny projekt, to niezależnie od miejsca, poświecę go właśnie męskiej depresji. Wkrótce zakładam fundację, której celem będzie pomoc takim facetom. Zobaczymy, co przyniesie następny rok.
Rozmawiał: Przemysław Schenk
fot. materiały zawodnika

(1).png)






